Duchowość na co dzień

DuchowoscNaCodzienJuż dawno weszliśmy w czas Nowej Ery, której wyznacznikiem ma być głęboka wewnętrzna transformacja ludzkości. Ci spośród nas, którzy zajęli się własnym rozwojem, z wielką nadzieją wypatrują zmian na lepsze i pilnie obserwują świat wokół siebie, oczekując cudu. Każdy z nas jest zmęczony ciągłymi utarczkami, walką o przetrwanie oraz wojnami, które za nic nie chcą na ziemskim globie wygasnąć. Tęsknimy do duchowego wymiaru, który ogarnie nas pokojem, miłością, błogością i pełnym wglądem w ponadczasową mądrość. Myślę, ze pod tym względem wszyscy ludzie są do siebie podobni. Każdy chce być zdrowy, szczęśliwy i kochany. Czy jednak naprawdę staramy się zmienić świat na lepszy?

Chociaż na półkach stoi coraz więcej pięknych książek o duchowej wiedzy, a strony internetowe trenerów rozwoju prześcigają się w promowaniu warsztatów pracy nad sobą, większość zjadaczy chleba daleka jest od tego, by przyswoić i wprowadzić w życie najważniejsze zasady, wyznaczające wysublimowany poziom.

Podstawą duchowości w jakiejkolwiek postaci – jest MIŁOŚĆ. Oczywiście nie ta powszechnie odnajdywana przez nas w związkach intymnych i nawet nie ta, pulsująca pomiędzy matką i dzieckiem. Miłość wszechogarniająca jest połączeniem życzliwej akceptacji tego, co jest, wewnętrznej harmonii, dobroci i najgłębszego błogosławieństwa dla wszystkiego, co żyje i czuje. Nie ma w naszym języku innego określenia dla tego stanu, dlatego też każdy nauczyciel duchowy, który doświadczył takiego uczucia, mówi o miłości. Jest ona utożsamiana ze Światłem, które odsuwa ciemność i symbolizuje boskość – boski pierwiastek w każdym człowieku. Kiedy nas dotyka, stajemy na wysokim pułapie duchowego rozwoju i odczuwamy całym sobą, że jesteśmy jednością ze wszystkim, co nas otacza. Bez takiego odczucia, bodaj incydentalnie się pojawiającego, nie ma mowy o rozwoju. To kwintesencja, do tego zmierzamy, jak kropla płynąca do oceanu, by stać się z nim jednością.

Paradoksalnie wielu ezoteryków, w tym także nauczycieli, nie znosi tego słowa. Nie znosi też tego stanu, podkreślając, że miłość jest dobra dla „różowych landrynek”. Przekłada się to również na ich działania, ponieważ w miejsce miłości często wstawiają cierpienie. Zazwyczaj każdy bazuje na własnym doświadczeniu. Nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, że ktoś, kto odrzuca miłość, nie był kochany, dlatego nie zna mocy i prawdziwej wartości tego uczucia. Za to doskonale zna ból i smutek, zatem próbuje przekonać zarówno siebie, jak i innych, że tylko poprzez cierpienie można cokolwiek osiągnąć. W ten sposób może nadać jakiś sens temu złu, którego doświadczył.

Tacy przewodnicy nauczają potem innych, że niczego nie można zdobyć bez bólu, że każdy musi nieść swój krzyż, każdy musi coś stracić, by w końcu stać się wielkim męczennikiem. To nie tylko błędne założenie, ale także bardzo przykre. Pomimo że droga rozwoju okupiona bywa różnymi, nie zawsze łatwymi doświadczeniami, nie można tracić z oczu tego, co najważniejsze. To my przecież wybieramy, co zasilamy swoją myślą i co jest dla nas tematem przewodnim.

Wyobraźmy sobie, że kochająca matka rzuca się w płomienie, by uratować swoje dziecko. Udało się – wynosi je, tuląc do siebie poparzonymi rękami. Co w tym wydarzeniu jest priorytetem: bąble na dłoniach, czy siła miłości, która sprowokowała odwagę do wejścia w ogień? Rozwój wewnętrzny, to odnajdywanie w sobie najpiękniejszych jakości. Budujemy je poprzez siłę miłości, która rezonuje pięknem, harmonią i błogosławieństwem dla wszystkich czujących istot. Nie zbudujemy nic poprzez ból, wyrzeczenie i stratę.

Jeden z mądrych nauczycieli powiedział kiedyś, że na drodze rozwoju nic nie tracimy. Jesteśmy jak dzieci, które na letnim spacerze zbierają kolorowe kamienie. Kiedy dłonie i kieszenie są już przepełnione, wybieramy te najbrzydsze i odkładamy, by na ich miejsce wziąć te, które bardziej nam się podobają. Takim kamieniem jest na przykład jedzenie mięsa. Przychodzi dzień, kiedy odkładamy ten sposób odżywiania, zastępując czymś, co jest dla nas ważniejsze. To może być filozofia, współczucie, a może być to nawet odżywianie się światłem. Przy okazji podpowiem, że nie warto wyrzucać kamieni, zanim nie znajdziemy czegoś na ich miejsce, ponieważ pustka w dłoniach obróci się przeciwko nam niezaspokojonym pragnieniem. Na wszystko przyjdzie czas. Warto być cierpliwym.

Akceptacja – będąca sednem miłości takiej, o jakiej tu mówimy – z definicji polegać ma na tym, że nie krzywdzimy innych, nie obrażamy, pozwalamy każdemu, by wierzył w to, co mu bliskie. Katolicy pięknie wyrażają to słynnym: „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”. W moim odczuciu akceptacja polega również, a może przede wszystkim, na szacunku. W praktyce oznacza wolność wyrażania poglądów, uprzejme słuchanie ludzi o odmiennym zdaniu, tolerowanie słabości i błędów innych osób. Także ułomności w postrzeganiu świata, bo to z punktu duchowego rozwoju jest większym kalectwem, niż niesprawne ciało.

Osoba, która rozwija się duchowo nie obraża nikogo, nie dokucza, nie poniża, nie wyśmiewa. Czyż to nie oczywiste? Chyba niezupełnie, bo wystarczy wejść na pierwsze lepsze ezoteryczne forum internetowe, by poznać najbardziej wyrafinowane formy językowej agresji. Przykre, bo to miejsce, gdzie początkujący adepci duchowej ścieżki szukają dla siebie dróg i wskazówek. Dostają oni czasem pokaz czegoś zupełnie odmiennego i zastanawiają się wówczas w głębi swoich serc: po co komu taki rozwój…? Z tego miejsca chcę powiedzieć, że nie każdy, kto mieni się „duchowym” lub nawet „duchowym nauczycielem” jest nim w istocie.

Duchowość najłatwiej rozpoznać po zawartości… DOBRA. Dobroć jest łatwa do odkrycia, jednoznaczna i z niczym nie można jej pomylić. Wyrasta z miłości i akceptacji. Pochyla się nad każdym z życzliwym uśmiechem. Wspiera, pociesza, podziwia. Przede wszystkim szanuje, nawet wtedy, gdy myśli inaczej, zapewnia, że każdy prawo do własnego zdania. Nie oczekuje od nikogo pochwał i przytakiwania, bo ma w sobie wystarczająco dużo samoakceptacji, by nie szukać jej na zewnątrz. Wie, że ma rację, więc pozwala każdemu mieć także swoja rację. Cierpliwie czeka, aż spokojnym przykładem zachęci innych do rozwijania jej w sobie. Nigdy nie mówi: „wierz we mnie i w to, co mówię” – zawsze powie: „wierz w siebie i słuchaj siebie”.

Dobroci często towarzyszy OPTYMIZM. Roześmiany i pogodny, obraca sprytnie w żart różne skomplikowane sprawy. Podpowiada, by się nie martwić. Zachęca do pozytywnego myślenia i wiary w siebie. Śmieje się co chwilę i każdy powód – poza żałobą – jest dla niego wystarczający do radości. Odgania smutki i lęki, by w ich miejsce wprowadzić nadzieję i radość. Każdy, kto kiedykolwiek spotkał oświeconego mistrza na swojej drodze wie, że ten tandem zawsze mu towarzyszy.

Kolejną istotną zasadą rozwoju duchowego jest WYBACZENIE. Jest to zarówno cenna dla duszy umiejętność, jak i swoiste katharsis oparte na wiedzy, że każdy, kto wyrządza nam jakąś krzywdę został przez nas zaproszony do obecnego istnienia. To dla nas ta dusza zadaje ciosy, byśmy mogli rozwinąć w sobie siłę, dumę, odwagę i asertywność. Czasem bez cienia nie dostrzeżemy światła, a bez zadanego nam cierpienia nie zrozumiemy, że zasługujemy na rozkosz i szczęście.

Aby rozwijać się wewnętrznie, trzeba umieć wybaczyć w sercu i przyjąć postawę wypełnioną prawdziwym pokojem. Każdy człowiek na zewnątrz nas i każdy naród poza granicą naszego kraju jest lustrem naszych emocji. Jeśli wrze w nas nienawiść i chęć odwetu, to bez względu na naszą minę, prowokujemy do zaczepki, do ataku, do zadania nam ciosu. Jeśli wypełnia mnie pokój, to właśnie odrobiłam duchową lekcję, po którą przyszłam na Ziemię i nikt i nic już mi nie zagraża. Dotyczy to w tej samej mierze pojedynczego człowieka, jak i całych nacji.

Jest taka piękna historia. Do mistrza przyszedł uczeń z pytaniem: „jak spowodować, by na świecie zapanował pokój?”. Odpowiedź mistrza była oczywista i jednoznaczna: „zacznij od tego, że przestaniesz trzaskać drzwiami”. To właśnie oznacza umiejętność panowania nad emocjami i budowanie wewnętrznego pokoju. Przecież drzwiami trzaskamy w złości. Wydaje nam się, że to nic takiego, że to tylko rozładowanie napięcia. Tymczasem sam fakt, że odczuwamy złość na kogoś czy na coś, pokazuje, że nadal raczkujemy w duchowej sferze. Człowiek rozwinięty wewnętrznie może odczuwać emocje, ale też rozumie skąd się biorą. Po pierwsze: nie szuka winnych. Wie, że emocje są jak liść, który spadł z drzewa – wzięły się znikąd i mogą odejść. Po drugie: potrafi je uwolnić bez stresu, nie szkodząc sobie niepotrzebnym tłumieniem ani innym ludziom okrutną agresją. Załatwia sprawę medytacją, oddechem lub inną prostą a skuteczną metodą. Na powrót przywołuje w sobie pokój wiedząc, że jest kroplą w oceanie, która może wytworzyć złoczynną falę, zmiatającą całe miasta. Jak jeden mały kamyczek mogący wywołać potężną lawinę. Nie zapominajmy o efekcie motyla – jedno małe trzaśnięcie drzwiami, jedna niepotrzebna kłótnia może w efekcie doprowadzić do wojny. Jest w tym jeszcze głębszy sens. Jeśli wszystkie krople w oceanie ludzkości wypełnią się pokojem, to i ocean stanie się pełną miłości łagodną falą. Czyż nie jest to idealna recepta na stworzenie raju na Ziemi? Oto duchowość. Zobaczcie jakie to proste.

Bogusława M. Andrzejewska

Dodaj komentarz