Szczęśliwy związek opiera się na dwóch podstawowych filarach. Pierwszy z nich to zachowanie równowagi w dawaniu i braniu. Jeśli to mi będzie zależeć bardziej i stale będę zabiegać o uczucie i opiekę, to będzie mi ono wydzielane. Im bardziej będę oczekiwać troski, pozostając w poczuciu rozpaczy i zaniedbania, tym mniej jej dostanę. Należy samemu w pełni akceptować siebie, troszczyć się o swoje sprawy, wygodę, przyjemności, bo tylko wtedy tworzymy sprzyjający klimat gotowości do otrzymywania tych jakości od partnera.
Trzeba też nauczyć się domagać od drugiej strony tego, czego nam trzeba. Najczęściej popełnianym błędem jest oczekiwanie, że druga strona domyśli się, czego chcę. Wydaje nam się, że to oczywiste – skoro ja stoję przy zlewie, to on powinien zrozumieć, że ma odkurzyć, jesteśmy wszak partnerami i mamy dzielić się robotą. Otóż czasem trzeba podejść i poprosić Poinformować wyraźnie, że właśnie tego chcę. Podkreślę na wszelki wypadek raz jeszcze: poprosić – nie rozkazać.
Doświadczenie wskazuje, że zwykła uprzejma prośba przynosi najlepsze efekty. Mój mąż nigdy mi nie odmówił, kiedy bezpośrednio i uprzejmie poprosiłam, by coś zrobił. Nigdy nie rozkazuję i odradzam na małżeńskim terenie wydawania gniewnych poleceń. Chociaż sprawdzają się czasem, częściej prowadzą do kłótni, ponieważ jest to poniżająca forma komunikacji. Zapewne nudna to sugestia, ale skuteczna: ważne, by w związku być uprzejmym, używać słów „proszę, dziękuję”, traktować partnera z szacunkiem. Warto oczywiście domagać się tego samego.
Dobrze jest nauczyć się zdrowego egoizmu. Słowo „zdrowy” oznacza tutaj, że dbamy o siebie i stawiamy na pierwszym miejscu, ale nie cudzym kosztem. Inna znana nazwa to asertywność – umiejętność zadbania o własne potrzeby, połączona z otwartością na negocjacje, ale bez możliwości bycia osobą wykorzystaną. Osoba asertywna nie poddaje się manipulacji emocjonalnej, która jest często stosowanym w związku narzędziem. „Jeśli mnie kochasz, to zrób” – mówi mężczyzna, a kobieta: „gdybyś mnie naprawdę kochał, to…”.Miłość nie ma nic wspólnego z targiem. Kochamy człowieka za to jaki jest, choć bardziej wydaje mi się, ze kochamy… tak po prostu. Za nic. W każdym razie nie możemy zmuszać drugiej osoby, do zrobienia czegoś, czego naprawdę nie chce. Można poprosić i powiedzieć: „zrób to, bo mi na tym zależy, chciałbym tego”. To jest uczciwe postawienie sprawy. Osoba asertywna zawsze jednak ma prawo do odmowy. Może też negocjować. Wywieranie presji jest zabójcze dla związku. Szantaż to presja.
Warunkiem bycia asertywnym jest wysoka samoocena, bo tylko wtedy nie działamy wbrew sobie, zmuszani palącą potrzeba bycia akceptowanym i kochanym. Osoba asertywna mówi: „jestem taka, i taka zasługuję na miłość”. Nikt z nas nie musi nikomu niczego udowadniać, by zasługiwać na uczucie. Jeśli zachowania drugiej osoby nam nie odpowiadają, to nie musimy przecież być z nią razem, prawda? Życie daje nam mnóstwo możliwości.
Wysoka samoocena to drugi filar udanego związku. Rzecz to nie do przecenienia. Nasze myśli o nas samych są pozawerbalnie odczytywane przez drugą osobę. Jeśli myślę o sobie, że jestem nieudacznikiem życiowym, to prowokuję partnera, by powiedział to głośno. Im więcej we mnie kompleksów, tym więcej krytycznych uwag usłyszę od innych ludzi – w tym w pierwszej kolejności od męża. To działa na cały związek i oczywistym jest, że to obie strony powinny podnosić nawzajem swoje poczucie własnej wartości. Człowiek z wysoką samooceną nie robi awantur, nie czepia się, nie zrzędzi, nie jęczy i nie manipuluje partnerem, lecz z nim uczciwie rozmawia.
Czasem niskie poczucie wartości lokuje się tylko po jednej stronie. Na przykład wtedy, kiedy stawiam partnera na piedestale, uważając jednocześnie, że sama jestem bezwartościowa. Taka postawa nie rokuje powodzenia, bo choć prawidłowa samoocena partnera gwarantuje, że nie będę poniżana, to jednak moje podejście wyrasta ze słabej osobowości i pustki emocjonalnej.
Czasem jednak dochodzi do konfliktu. Jak się kłócić, by nie rozbić związku? Pierwszą zasadą konstruktywnej kłótni jest zakaz używania określeń typu: „bo ty zawsze…, bo ty nigdy…” Tego typu uogólnienia zazwyczaj są krzywdzące. Jeśli już dochodzi do starcia, warto unikać tego, czego można żałować do końca życia, np. wypominania przeszłości. Ciągłe wracanie do starych bolesnych doświadczeń nie sprzyja porozumieniu, a przecież kłótnia powinna prowadzić do zgody.
Poznajmy też zasady konstruktywnej krytyki. Pierwsza rzecz, o jakiej nie wolno zapomnieć, to miejsce. Jeśli chcemy komuś zwrócić uwagę, to nie możemy tego robić przy świadkach. Zbędna widownia motywuje krytykowaną osobę do zajadłej i nawet złośliwej obrony, ponadto naraża ją na wstyd, a to czasem trudno wybaczyć. W przypadku kłótni, skazujemy innych na zażenowanie, wywołane słuchaniem tego, czego wcale słyszeć nie chcą. Pamiętajmy również o takim drobiazgu, że silne emocje będą kojarzyć się z miejscem, w którym nastąpiły. Unikajmy kłótni z partnerem w sypialni, jeśli chcemy z nim kiedykolwiek odnaleźć w tejże sypialni przyjemność.
Druga ważna podczas krytyki zasada dotyczy oddzielenia faktu od osoby. Przedmiotem sporu nie jest przecież partner tylko sytuacja. Zamiast: „jesteś okropny, bo wszędzie rozrzucasz brudne skarpety”, można powiedzieć: „nie znoszę porozrzucanych skarpet, bo bałagan mnie męczy”. A jeszcze lepiej w sposób pozytywny: „proszę wrzucaj brudne skarpetki do kosza z praniem, będę ci bardzo wdzięczna”. Wszystkie trzy zdania mówią o tym samym, jednak każde z nich przekazuje informację inaczej. Im łagodniejsza i bardziej uprzejma forma, tym większa szansa powodzenia. Z jakiegoś powodu osoby w stałych związkach myślą, że nie muszą i nie powinny być miłe, kiedy partner popełni błąd. Czymś naturalnym jest dla nich krzyk, pretensja, obrażony lub złośliwy ton.Zawsze w takiej sytuacji radzę spojrzeć przez pryzmat własnego serca i swojego prawdziwego uczucia. Jeśli kogoś kocham, to nie będę mu dokuczać ani go obrażać, lecz otwarcie powiem, co mi przeszkadza, co mnie boli, na co nie daję zgody w swoim związku. To jest tzw. „otwarty komunikat” – bezcenna rzecz w małżeńskiej komunikacji. Nie ma nic gorszego dla związku niż nadmuchana mina pod hasłem: „a domyśl się, o co mi chodzi i dlaczego jestem zła”.
Doskonałe skutki osiągamy, kiedy krytykując kogoś stosujemy metodę „trzech prezentów”. Polega ona na powiedzeniu trzech dobrych rzeczy, zanim przejdziemy do meritum. Może to wyglądać np. tak: – Adamie, kocham cię, jestem z tobą szczęśliwa i uważam, że jesteś cudowny w łóżku, ale czuję się rozżalona, kiedy spóźniasz się ponad godzinę bez telefonicznego uprzedzenia. To sprawia mi przykrość.Oczywistą rzeczą jest, że nie musimy wygłaszać takiego przemówienia w drobiazgach, ale jeśli sprawa jest istotna, a zwykłe prośby nie przynoszą efektu, czas na poważną rozmowę. W większości wypadków takie postawienie sprawy przynosi oczekiwane efekty. Partner nie obraża się, nie wszczyna awantury, lecz przeprasza i stara się wprowadzić jakąś pozytywną zmianę. Czuje, ze jest kochany i szanowany, nie ma wiec podstaw do tego, by walczyć i działać na złość, będzie więc robił wszystko dla poprawy sytuacji. Jeśli sprawa jest bardziej skomplikowana, tego typu krytyka może być wstępem do negocjacji i ustalenia jakiegoś kompromisu. A to jest podstawowy cel każdej krytyki: sprawić, by ktoś zmienił swoje postępowanie. Nie zapominajmy o tym.Jeśli kłótnia ma na celu jedynie rozładowanie nagromadzonej złości, lepiej wytrzepać dywany, poprzestawiać meble lub wybiec na godzinę joggingu. Zmęczenie wymyje z nas negatywne emocje i agresję, pozwoli spojrzeć łaskawym okiem na partnera. Przy okazji zrobimy coś pożytecznego dla domu. A może całkowicie unikniemy zbędnych sporów?Oczywistą rzeczą jest potrzeba dojrzałości, odpowiedzialności i uczciwości – nie wymaga to jak sądzę żadnego komentarza. Relacja powinna opierać się na poczuciu bezpieczeństwa i wzajemnym zaufaniu, a bez tych jakości będzie to niemożliwe. Od partnera oczekujemy też lojalności i stawania po naszej stronie, chronienia nas, bez względu na okoliczności. Powinniśmy zatem reprezentować to samo.
Nieodzowną w dobrej relacji cechą jest także zainteresowanie własnym rozwojem. Wydawałoby się to zbędnym dodatkiem, tymczasem taka jakość ma ogromny pozytywny wpływ na poczucie własnej wartości. Ponadto otwiera nas na pasje i własne zainteresowania. Skupienie na partnerze i życie jego sprawami bardzo niszczy związek. Człowiek czuje się osaczany i tropiony. Dlatego też tak ważnym jest, aby każdy miał swój własny świat i swoje własne sprawy. Wówczas nie śledzimy męża, lecz zajmujemy się swoimi przyjemnościami, a on dzięki temu wie i czuje, że jest wolny, a nie śledzony. Pamiętajmy, że dobry związek to relacja dwóch niezależnych interesujących osobowości, a nie więzienie. Dzięki rozwijaniu zainteresowań mamy ciekawe tematy do rozmów przy kolacji czy na spacerze. Im bardziej się rozwijamy, tym bardziej stajemy się intrygujący dla drugiej osoby. A rozmowy są z kolei czynnikiem cementującym związek, ponieważ łączymy się w pary po to, by wymieniać poglądy, uczucia, przeżycia. To wymaga słów. Małżeństwo bez komunikacji uczuciowej nie jest związkiem – to umowa o wspólny lokal.
Bogusława M. Andrzejewska