O tym jak Wytwórca Sera, Sanders i pies Ondraszek podróżowali przez Wszechświaty
Pewnego razu żył sobie Wytwórca Sera. Wytwórca Sera, na wypadek gdybyście nie wiedzieli, to ktoś, kto zajmuje się wyrobem serów. Miał on swój warsztat wytwórczy, a w nim kozę, dającą mleko, z którego Wytwórca Sera robił ser. Ale koza dawała ostatnio jakoś mało mleka.
– Nie ma rady – powiedział Wytwórca Sera – sprowadźcie Żabę z Albuquerque.
Żaba była wielka, podobna do purchawki i koloru jagód ze śmietaną w różowy rzucik.
– A – powiedziała Żaba z Albuquerque. – Co, znowu koza?
– Znowu – powiedział Wytwórca Sera. Był przyzwyczajony do tego, że Żaba z Albuquerque nie mówi dużo, bo sprowadziła się w te okolice niedawno i dopiero uczyła się miejscowego jezyka. – Koza, mleko, ser – dodał pokazując na migi. – Mało – zakończył wykonując dwoma palcami gest, że mało.Żaba nic nie powiedziała. Nadęła się tylko trochę bardziej niż zwykle, nafuczyła, i obleciała kozę dookoła trzy razy.
„Zupełnie jakby była Nadmuchiwnym Balonem,” pomyślał Wytwórca Sera, który widział na własne oczy jak dzieci kupowały takie właśnie balony na targu. Było to w jednej z Dziur, do której Wytwórca Sera zajrzał raz przez przypadek. Ale nie dał nic po sobie poznać i nic na ten temat nie powiedział.
– Kiedyś – rzekł do Żaby, która choć źle mówiła, to jednak sporo rozumiała, i miała doktorat z weterynarii – kiedyś w naszej okolicy było wielu Wytwórców Sera. Raz do roku gromadzili się w samym środku sero-przestrzeni na Wielki Serowy Targ.Wytwórca Sera westchnął. Tęsknił do tamtych czasów. Teraz w sero-przestrzeni nie było konkurencji i Wytwórca Sera zarabiał znacznie lepiej niż wtedy. Ale czuł się samotny. Żaba z Albuquerque rozpoczęła piąte okrążenie.
– Wraz ze swymi kozami, ma się rozumieć – ciągnął Wytwórca Sera – A wtedy… – zawiesił głos – wtedy każdy z nas, jak co roku wyrabiał na oczach mieszkańców sero-przestrzeni swój własny, niepowtarzalny ser.
– Ua – powiedziała Żaba mijając go po raz Nie Wiadomo Który. Jej obroty wytworzyły zmienne pole magnetyczne, które wygięło sero-przestrzeń w anomalię. Wytwórca Sera, jakby nigdy nic, ciągnął swoją opowieść.
– Były to sery których sekretne receptury przekazywano sobie od pokoleń – mówił. – Wyrób sera zazwyczaj trwa wiele miesięcy. Jednak Wytwórcy Sera znani są z tego, że potrafią fermentować Czas za pomocą Podpuszczki, więc sery były gotowe jeszcze tego samego popołudnia.Żaba wirowała teraz wokół kozy z ogromną prędkością, wyglądało to na coraz ściślejszy kokon. Można powiedzieć, że koza była jądrem żabiego wirowania, a żaba nie była już żabą lecz śmigającą spiralą.
– Mój ser nazywa się Multiverse – powiedział Wytwórca Sera, takim tonem jakby mówił coś w rodzaju „twoje sztuczki nie robią już na mnie wrażenia”. – Multiverse zawsze słynął z tego, że miał w sobie Dziury prowadzące do innych Wszechświatów. Jest to najlepszy ser w całej sero-przestrzeni i zawsze zdobywał Główną Nagrodę.Żaba stała się świetlistą, rozmytą sferą, a koza ledwie przeświecała od środka. Wytwórca Sera wstał, bardzo delikatnie ujął sferę w obie dłonie i wzniósł do góry. A potem zaczął stwarzać Ser.
Ser Multiverse był wielowymiarowy, przeźroczysto-tęczowy, a Dziury prowadziły specjalnymi korytarzami do różnych Wszechświatów. Każdy z korytarzy miał bardzo wiele Bąblowatości, to znaczy wybrzuszeń, nieregularności i zwichrowań, które czyniły go Interesującym. Jedna z Bąblowatości była właśnie sero-przestrzenią, to znaczy Wszechświatem zamieszkiwanym przez Wytwórcę Sera. „Sero-przestrzeń” to była oczywiście nazwa potoczna. Na mapach określano ją zwykle mianem Bąblowatości Rzepsky’ego-Schwarzbauma, ale mało komu chciało się pamiętać taką długą nazwę. Należy tu jeszcze dodać, że Wytwórca Sera zdawał sobie sprawę, że i on i jego świat są częścią Sera, który wyrabiał. Dlatego żył skromnie i nigdy nie uważał się za Boga.O godzinie siedemnastej, przez Bąblowatość Rzepsky’ego-Schwarzbauma przelatywał Sanders, w swoim międzywymiarowym pojeździe w kształcie cygara. Przechadzał się po kajucie, uważnie przyglądajac się monitorom.
– Jesteśmy w Bąblowatości Rzepsky’ego-Schwarzbauma – powiedział do swojego psa, Ondraszka. Ondraszek, który był bardzo mądrym psem, kiwnął głową. – Zostaliśmy schwytani w pola magnetyczne o niezrozumiałej beta-atypowości.Ondraszek przyglądał się swojemu panu uważnie. Sanders wyglądał na zaniepokojonego.Tymczasem Wytwórca Sera wielkim nożem odkroił kawał dojrzałego Sera Multiverse. Ser pachniał przepysznie i Wytwórca Sera przyjrzał się z dumą jego licznym, krętym Dziurom. Koza, dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom Żaby z Albuquerque, znów była zdrowa. Dawała obfite ilości mleka i ser, jaki Wytwórca Sera z niego wytwarzał wydawał się znakomity, jak zawsze.Nagle Wytwórca Sera kątem oka zauważył, że z jednej z Dziur coś wyleciało. Było to coś bardzo, bardzo małego i Wytwórca Sera przypuszczał, że jest to jakiś owad żyjący w Serze. Mogła to być na przykład Bardzo Mała Mucha. Wytwórca Sera machnął dłonią i pacnął Muchę o ścianę.Sanders razem z Ondraszkiem katapultował się z pojazdu w ostatniej chwili, tuż przed tym jak ten został ciśnięty w niezrozumiałą beta-atypowość. Kapsuła wylądowała na stole.
– Cześć, jestem Sanders – powiedział Sanders, na widok pochylającego się nad nim Wytwórcy Sera.Wytwórca Sera był zafascynowany. Mucha okazała się być istotą ze zwiniętego mikrowymiaru jaki krył się w plątaninie Dziur. A co więcej, istota ta była tu w towarzystwie innej istoty, jeszcze mniejszej i kudłatej. Że też to akurat jemu, Wytwórcy Sera, zawsze przytrafiają się takie przygody. Wytwórca Sera nie był już sam w swojej wytwórni serów.Sanders i Ondraszek zamieszkali na półce w kuchni, w pudełku po czekoladkach. Godzinami opowiadali Wytwórcy Sera o swoim małym, zwiniętym Wszechświecie, który okazał się być tym samym, w którym niegdyś Wytwórca Sera widział Nadmuchiwane Balony. Teraz dowiedział się, że Balony sprzedawane są na targach, przez ludzi zwanych „baloniarzami” i że sterczą z kija, na którego czubku zatknięty jest burak.
– Przypominają rozgałęzienia Svantego-Troffa – sprecyzował Sanders i Wytwórca Sera pokiwał ze zrozumieniem głową. A potem Sanders opowiadał mu wszystko o czasie, który biegnie bezpowrotnie (i dość szybko), z tyłu do przodu, i o ludziach, którzy wierzą, że mają ciała i, ba, nawet całe rodziny.
– Przynajmniej nie czujecie się samotni – westchnął Wytwórca Sera, ale Sanders zapewnił go, że samotność w mikrowymiarze doskwiera prawie każdemu.
– Ciała są oddzielne – tlumaczył Sanders – i wszystkiego jest ileś. Dlatego każdy tęskni za czymś innym.”Nie tak jak z Żabą z Albuquerque – która już jest Wszystkim, i za nikim nie tęskni” pomyślał Wytwórca Sera melancholijnie. Żaba przyszła na kolację i Wytwórca Sera przedstawił ją Sandersowi. Jak zwykle była bardzo pewna siebie, ale miało to swój urok. Potem, jak już Żaba sobie poszła, Sanders powiedział, że Żaba ma charakter.Sanders wpychał makaron, który był niesamowicie długi i poskręcany w wielowymiarowe supły. Makaron nie miał smaku, będąc w zasadzie czystą geometrią. Sanders tak się w niej pogubił, że ostatecznie przestał się zastanawiać kto jest kim, dlaczego, czym to się różni i kto powiedział. Na chwilę przestał się przy tym porównywać z Wytwórcą Sera, przynajmniej pod względem wymiarów, no a wtedy nagle się okazało, że obaj są dokładnie tego samego wzrostu!
Wytwórca Sera powiedział, że już czas iść spać i że on, to jest Wytwórca Sera, chce poprosić Sandersa, żeby mu pomógł przytargać ze strychu materac. Materac był potrzebny po to, aby Sanders miał w nocy na czym spać. No i jeszcze trzeba było umościć w starym pudle posłanie z koca, dla Ondraszka. Sanders się zgodził i poszli obaj na strych.Materac leżał w kącie na strychu, między starą szafą bez drzwi a wiklinowym fotelem. Wytwórca Sera położył się na boku i przycisnął ucho do tapicerki. Sanders pomyślał, że to trochę dziwne, bo przecież mieli znosić materac na dół, ale potem pomyślał że pewnie Wytwórca Sera słucha, czy w materacu nie zalęgły się myszy.
Tymczasem Wytwórca Sera wskazał na tapicerkę materaca i zaczął ją intensywnie pocierać. Sanders niewiele widział w półmroku, zauważył tylko, że w tapicerce były dziury, z których wystawała gąbka – dość stara zresztą i krusząca się w palcach. Wytwórca Sera wyrwał z materaca strzęp gąbki i wtedy Sanders zauważył, że spod gąbki prześwituje światło. Na całym strychu zrobiło się jakby trochę jasniej. W miarę jak Wytwórca Sera wydrapywał z materaca kolejne strzępy gąbki, światło wlewało się od spodu coraz szerszym wachlarzem, tańcząc wszędzie tysiącem ruchliwych plamek.
Wytwórca Sera i Sanders szli przez wiosenny sad, skąpany w słońcu i pełen białego kwiecia. Sanders cieszył się, że wreszcie jest wiosna, a Wytwórca Sera tłumaczył, że po drugiej stronie materaca zawsze jest wiosna. Sanders nie do końca to rozumiał, ale na Miedzywymiarowej Akademii Dymensjonautyki, gdzie kończył studia, powtarzano mu zawsze, aby w kontaktach z mieszkańcami nieeuklidesowych gęstości nie zadawać zbyt wielu pytań. Zadawanie pewnych pytań w pewnych warunkach logiki nie miało sensu. Sanders wciąż jeszcze zadawał pytania, ale było ich coraz mniej i niektóre fakty przez to stawały się bardziej oczywiste. Sanders wiedział na przykład, że wyjechali z Wytwórcą Sera na wieś, i że spacerują patrząc jak wszystko budzi się do życia. To było jasne. Ondraszek uganiał się za bielinkiem, bo, należy dodać, latało tu mnóstwo bielinków. To, że są na Ziemi, wydawało się naturalne. Sanders w ogóle nie przypominał sobie, by kiedykolwiek mogli być gdzieś indziej.
– Multiverse tak działa – śmiał się sprzedawca w wiejskim sklepie, do którego weszli nawet nie wiedząc jak i kiedy. Sanders zauważył, że Wytwórca Sera znikł. Zrozumiał, że to sprzedawca był teraz Wytwórcą Sera. Miał białą czapeczkę i fartuch. – Nic nigdy się nie wydarza, oprócz wszystkiego. Wszystko dzieje się przez cały czas, a my udajemy, że nie.
– Zaraz – Sanders nagle coś sobie przypomniał – wydaje mi się, że przed chwilą byliśmy w Bąblowatości Rzepsky’ego-Schwarzbauma, na strychu twojego domu który mieści się na zakręcie sero-przestrzeni, która… – Sanders rozejrzał się po sklepie. – Skąd…Wytwórca Sera rzucił mu jabłko. Sanders zaskoczony złapał je i nagle z powrotem znaleźli się na strychu.
– Czy odpowiedziałem na Twoje pytanie? – spytał Wytwórca Sera. Sanders nagle uświadomił sobie, że jest go dwóch. Nie był już tym Sandersem, który przyleciał tu miedzywymiarowym pojazdem w kształcie cygara. A w każdym razie nie do końca nim był. Coś się zmieniło.Tamten Sanders był dobrze przeszkolonym pilotem dymensjonautą i nie zadawał pytań. Zadawanie pytań o związki przyczynow-skutkowe w sero-przestrzeni uznałby za nieprofesjonalne. Natomiast ten Sanders, ten w którego Sanders przeistaczał się teraz, nie słyszał nigdy o Międzywymiarowej Akademii Dymensjonautyki. Był redaktorem mało poczytnego ziemskiego tygodnika i dorabiał korepetycjami. Codziennie rano wstawał budzony przez staroświecki nakręcany budzik, zakładał skarpetki i człapał do kuchni zrobić sobie herbatę. Nie słyszał nigdy o Bąblowatości Rzepsky’ego-Schwarzbauma, ponieważ pochodził z wymiaru w którym ludzkość nigdy nie odkryła międzywymiarowych podróży.
– Przemieszczanie się pomiędzy Bąblowatościami jest Nudne – tłumaczył Wytwórca Sera. – To dlatego mieszkańcy wyższych wymiarów – jak ja na przykład – rzadko kontaktują się z wami.
– Jesteśmy dla was nudni? – spytał Sanders, który myślał teraz, że Wytwórca Sera mu się śni.
– Nie w tym rzecz – uśmiechnął się Wytwórca Sera z zażenowaniem. – To znaczy właściwie to trochę tak… Nie przysparzacie nam wyzwań. Jesteście jak gęsta zupa możliwości, z tym że my tych możliwości nie potrzebujemy. My je i tak wszystkie na raz mamy.
– Jak to? – nie rozumiał Sanders.
– Wyobraź sobie, że jesteś w wielkim domu pełnym pokoi. Drzwi do każdego pokoju stoją otwarte. Poza tym domem nie ma nic więcej, więc cokolwiek znajdziesz w jakimś pokoju, nie daje się sprzedać, ani też w żaden sposób do niczego ci się nie przyda. Możesz tak łazić całymi dniami po pokojach i podziwiać, ale w końcu się zmęczysz, nie?Na horyzoncie pojawiła się Żaba z Albuquerque. Przypominała jak zwykle Nadmuchany Balon i leciała prosto na nich. Zanim doleciała, okrążyła kilkukrotnie lipę, zawisła nad jeziorkiem i wirując opętańczo wokół osi zaczeła kozłować się jak piłka po całej sero-przestrzeni. Wreszcie dała gigantycznego susa ponad płotem i zawisła, niemiłosiernie wykrzywiona, przed Sandersem i Wytwórcą Sera.
– Dobranoc – powiedziała Żaba i nadęła się do niemożliwości. Sanders, który już teraz był zupełnie pewien, że nigdy w życiu nie zetknął się z fizyką niemożliwości, przestał zwyczajnie Żabę widzieć. Potrafił jedynie zobaczyć materac, no i kawałek odrapanej ściany w pokoiku na poddaszu, gdzie mieszkał.
Był dżdżysty wiosenny poranek. Dzwonił budzik, a Sanders szedł do pracy na ósmą. Poczuł, że palce u nóg zupełnie mu zmarzły, więc usiadł na materacu i zaczął nakładać skarpetki.
Krzysztof Wirpszapierwotnie na taraka.pl