Enneagram – klatka naszej osobowości. Herosi Umysłu – trzech superherosów prowadzących poza nią. Tylko oni potrafią pokierować nas ku wewnętrznej przemianie. Tylko oni wiedzą gdzie kończy się enneagram i zaczyna Nieznane. Tylko oni umieją powiedzieć gdzie i jak uruchamia się w nas przemiana, czemu człowiek opuszcza znane terytorium osobowości i szuka…. Po drodze czyhają pułapki, mielizny i komnaty z zastawionymi stołami gdzie strudzony podróżnik może nasycić się i odpocząć. Herosi Umysłu znają mapę podróży, wiedzą też, że podróż dobiegła końca jeszcze zanim się rozpoczęła. Są strażnikami największych tajemnic.
A oto i oni.
Enneagram – Przerabianie emocjonalnych zranień
Enneagram – klatka naszej osobowości. Herosi Umysłu – trzech superherosów prowadzących poza nią. Tylko oni potrafią pokierować nas ku wewnętrznej przemianie. Tylko oni wiedzą gdzie kończy się enneagram i zaczyna Nieznane. Tylko oni umieją powiedzieć gdzie i jak uruchamia się w nas przemiana, czemu człowiek opuszcza znane terytorium osobowości i szuka…. Po drodze czyhają pułapki, mielizny i komnaty z zastawionymi stołami gdzie strudzony podróżnik może nasycić się i odpocząć. Herosi Umysłu znają mapę podróży, wiedzą też, że podróż dobiegła końca jeszcze zanim się rozpoczęła. Są strażnikami największych tajemnic. A oto i oni.
Wspaniała Trójka
Heros 1 – na meta-enneagramie punkt Dziesiąty (Zerowy)Imię: Świadomość Funkcja: pomaga nam wybrać Nowe Życie, a porzucić stare
Heros 2 – na meta-enneagramie punkt JedenastyImię: JaFunkcja: jest naszym Nowym Życiem, tj życiem twórczym, z autentycznością i szczerością
Heros 3 – na meta-enneagramie punkt DwunastyImię: TyFunkcja: hipotetyczna możliwość szczerego pokochania bliźniego
Heros Pierwszy, czyli Enneagramowa Dziesiątka
W niniejszej części będziemy szczegółowo mówić o Herosie 1, a mianowicie o Świadomości. Świadomość, przez Kabalistów zwana Kether (Koroną) jest pierwszym szczeblem wstępowania poza enneagram. A zatem – Dziesiątką. Jest to szczebel ogromnie istotny ponieważ to tu podejmowana jest decyzja o drodze. Tutaj odbywa się kluczowy proces, który nazywamy duchową transformacją. Chodzi w niej o uznanie faktu, że aby doświadczyć jakichkolwiek trwałych duchowych korzyści, musimy najpierw zobaczyć co jest w nas pod spodem.
Świadomość jest zjawiskiem fascynującym. Przyciągała uwagę zarówno starodawnych gnostyków jak i współczesnych naukowców. To podstawowe pytanie jakie zarówno materialista jak i duchowiec muszą sobie zadać. Brzmi ono – jak to się dzieje, że wiem? W świecie, który ma składać się z atomów, pierwiastków, cieczy, plazmy, żywiołów – istnieje tajemniczy fakt, jedyny jakiego, mimo uporczywych starań, nie udało się naukowcom dotąd zważyć i zmierzyć.
Ja widzę.
A właściwie, jak się za chwilę przekonamy:
Ja – przeżywam.
Na samym szczycie układu sefir Drzewa Życia znajduje się Kether – czyli Świadomość. Proszę zauważyć – to ona jest mekką i aniołem klasycznej filozofii New Age. 80% książek dostępnych w polskiej ezoterycznej księgarni zawiera gdzieś wplecione zdanie, mówiące, że „świadomość to najwyższy poziom rzeczywistości,” „wszystko jest świadomością”, „świadomość to Wielkie Centralne Słońce,” itp.
Jeżeli taka atencja otacza Świadomość, to musi to być w istocie miejsce kluczowe. I Świadomość jest kluczowa. Porzucenie filtrów Osobowości, nasz cel na ścieżce, nie może się odbyć bez udziału Świadomości. Nieuświadomione treści należy sobie uświadomić. Co się wtedy stanie? Zostaną automatycznie „przetłumaczone” w coś autentycznego, w nasze prawdziwe „ja”. W tych treściach musimy zobaczyć nie „zło” – które widzieliśmy tam do tej pory, ale siebie samych. Cóż może być bardziej radosnego i spójnego niż fakt naszego „ja”? A jednak, jeżeli tego „ja” tam póki co nie widać, to znaczy, że popełniono błąd. Błąd w tłumaczeniu. Należy ten błąd poprawić, tj przywrócić zdolność do postrzegania konstruktywnych rozwiązań, tam gdzie dotąd widzieliśmy zniechęcające błędy. I właśnie to przywrócenie – przetłumaczenie błędów w sens „ja” – jest celem wszelkiego wewnętrznego samouświadamiania.
Uświadamianie jest przywracaniem pierwotnej autentyczności. Jesteśmy nie autentyczni, ponieważ tak wiele w sobie wyparliśmy. Aby wrócić do autentyczności, należy tę całą wypartą treść ponownie poczuć.
Właśnie – poczuć. Celowo użyliśmy tego słowa. Celowo nie powiedzieliśmy „zaobserwować”, „zobaczyć”, „przyjrzeć się” czy „przeanalizować”. „Ja” którego szukamy nie może być obiektem obserwacji. Stanowi ono – jedyny! – entuzjazm istnienia jednostki. Jako takie, przejmuje nas wibracyjnie, totalnie, do szpiku kości. Jak można chłodno obserwować coś czym jesteśmy totalnie przejęci?
Podobnie rzecz się ma z treściami nieświadomości. Są one niczym innym jak źle zinterpretowanym, niewłaściwie przeżytym „Ja”. I tylko dogłębne przejęcie się tym faktem, tylko odczucie go i doświadczenie na poziomie wibracji – pozwoli nam ponownie przekształcić zanieczyszczenia w esencję. Nie ma sensu pozostawać zdystansowanym. Nie ma sensu przechodzić beznamiętnie. Wszelka ostrożność, jak i potrzeba bezpiecznego wyizolowania się z procesu, nie są wskazane. Należy natomiast próbować całym sobą przeżyć te treści, rozmawiać z nimi, zgłębiać je, słuchać jak szepczą, wykrzykiwać w gniewie, tulić, pocieszać i rozumieć. Nie jest to tylko kwestia odsunięcia treści na bok, ale ich istotowego przerobienia, przemielenia w nowe. Ostatecznie jednak czeka nas nagroda w postaci skontaktowania się z własnym „ja”.
Projekcja i uzdrowienie
Świadomość jest zawsze przeciwieństwem Nieświadomości. Nieuświadomione treści w nas to właśnie to czego w sobie nie widzimy (lub czego nie jesteśmy świadomi). Ale to mimo to tam jest i sabotuje nasze działania. W nieświadomości znajdują się rozmaite nieprzyjemne stwory. Fałszywe przekonania. Zranienia z przeszłości. Automatyczne reakcje umożliwiające przetrwanie. Mechanizmy obronne. Wszystko to upchnęliśmy pod powierzchnią, próbując o tym zapomnieć. Ale zapomnieć się nie da. Nieświadome treści typów enneagramu, niczym nieznośny fetor spod wycieraczki, przypominają nam o sobie co i rusz w prostym fakcie – nie jesteśmy spełnieni.
Podstawowym wyborem jakiego musimy dokonać, zanim jakikolwiek trwały rozwój będzie w nas możliwy jest zauważenie właśnie tego- nie jesteśmy spełnieni. Coś nam doskwiera, coś uwiera, i często nie jest to – wbrew pozorom – sama tylko niedoskonałość zewnętrznego świata. Przeszkadza nam nasz własny nieuświadomiony ból (Angst). Angst ma jeden lub wszystkie trzy z powyższych elementów: wspomnienie bolesnej sytuacji z przeszłości, lęk przed powtórzeniem się takiej sytuacji w przyszłości, lub po prostu teraźniejsze poczucie nieadekwatności. Natomiast tu ciekawostka – Angst jest nieuzasadniony. Nie wiąże się on z rzeczywistym zagrożeniem, ale z zagrożeniem iluzorycznym, czymś co zostało przez nas wyolbrzymione na skutek niezrozumienia sytuacji, oskarżania, obwiniania i wewnętrznego chaosu. Ów ból należy uzdrowić, a to znaczy – uczynić go świadomym. Wówczas dwie połówki się łączą – reflektor świadomości skierowany jest w mroki nieświadomości i w tym procesie mroki te są rozjaśniane (uzdrawiane). Gdy nieświadomość, na danym obszarze zostanie uzdrowiona, czujemy się spokojniejsi, bardziej naturalni i skontaktowani ze swoim ciałem. Po prostu – czujemy się lepiej.
Przeciwieństwem uzdrowienia jest projekcja. Projekcja oznacza oskarżenie zewnętrznej partii o nasz Angst. Jeżeli uważamy, że to zewnętrzna partia jest winna – np. „bo zupa była za słona” – i na tym poprzestajemy, to nigdy nie doprowadzimy do własnej wewnętrznej przemiany. Nie chodzi o to, że inni nie są za nic odpowiedzialni, ale, że jedynym sposobem rzeczywistego rozstrzygnięcia konfliktu jest przyznanie się do swoich nieuświadomionych emocji. I to bez nazywania „po imieniu” nieuświadomionych emocji drugiej strony. Drugiej stronie należy pozwolić na samodzielne przyjrzenie się jej nieuświadomionym treściom, przy czym jeśli druga strona nie chce tego uczynić, należy zrozumieć, że nie da się jej do tego zmusić. Trzeba raczej skupić się na sobie, w tym na ewentualnym komunikowaniu drugiej stronie na jakie zachowania mamy, a na jakie nie mamy zgody. Tutaj nasze możliwości się kończą.
Obwinianie zewnętrznej partii może przybierać milion form. Może chodzić o ciągłe narzekanie na to że żyjemy w takich a nie innych warunkach społeczno-politycznych, obwinianie rodziców lub partnerów o nasze niepowodzenia, ślepa nienawiść żywiona w kierunku rozmaitych ugrupowań i filozofii, i tak dalej. Może chodzić o uparty materializm, tj tłumaczenie wydarzeń zawsze czynnikami zewnętrznymi, a nie wolą i intencją zainteresowanych. Może chodzić wreszcie o zwykłe codzienne konflikty, zahamowania, paraliże i bóle pojawiające się w rozmaitych relacjach. Obwinianie oznacza projekcję – inaczej rzutowanie winy na zewnątrz. Nie ja, ale on. W Kether podejmujemy świadomy wybór, aby nie rzutować, ale zawrócić energię do siebie, tzn przyznać się do swojej części konfliktu. Jeżeli czuję się zraniony – czuję się zraniony. To jest moja część konfliktu, i mogę o tym partnerowi powiedzieć. Jeżeli jednak partner to lekceważy, nie wracam do „a bo ty zawsze mnie ranisz, etc”. Po prostu mówię „czuję się lekceważony” i odstępuję na jakiś czas od rozmowy. Gdy poradzę sobie z uczuciami, mogę do niej wrócić, i tak w koło Macieju, aż do osiągnięcia sensownej konkluzji. Zawsze w sobie, zawsze pracując nad tym co sam czuję, nigdy nie próbując zmienić lub ocenić partnera.
Oczywiście taka głęboka samoświadomość stanowi wybór. Możesz wybrać projekcję i atak, a możesz przyznać się do uczuć i wejść w siebie aby je uzdrowić. Tę pierwszą możliwość nazywamy osobowością. Ta druga jest porzuceniem osobowości, powrotem do „ja”. Pierwszy wybór oznacza brak świadomości i jako taki jest źródłem całej maszynerii osobowości opartej na ataku, wytrzymywaniu i obronie. Drugi oznacza świadome wejrzenie w siebie i transformację wypartych treści. Ot i cały wic.
Człowiek energetyczny – Adam Kadmon
Kabalistyczny Adam Kadmom to inaczej człowiek energetyczny. Jest to ten poziom rozumienia wszechświata, na którym wszystko jest energią. Energia w rozumieniu duchowym jest tak naprawdę decyzją – czy skonfrontować się z podświadomym czy pozostać tym co powszechnie przyjęte. Im bardziej konfrontujemy się z tym co wyparte, tym bardziej odzyskujemy naszą pierwotną moc, ponieważ nasza pierwotna moc jest tym zapomnianym wyborem. Bywa on nazywany grzechem pierworodnym, lub zerwaniem owocu z drzewa wiadomości Dobrego i Złego. Proszę zauważyć, że „wiadomość Dobrego i Złego” to nic innego jak podział na świadome i nieświadome w nas. Podział ten bierze się z oceny – to jest złe, a to dobre, to akceptuję, a to nie. Akceptując w ludziach pewne cechy, czynimy je częścią naszej rzeczywistości, ale to czego nie akceptujemy – to wypieramy, i wtedy to – pozornie – znika. Wyparty materiał, jako skutek istnienia dyskursywnego umysłu jest konsekwencją naszej nie akceptacji „zła”. Przywrócenie „zła” do świadomości i jego powtórne poczucie jest wyzwaniem dla Adama, ponieważ tylko ono może sprawić, że przestanie on „tam na zewnątrz” widzieć wrogi świat. Tylko w ten sposób Adam, czyli duchowy człowiek, może wrócić do Raju darmowej energii i związanej z tym wolności ciała w świecie.
Autentyczne odblokowanie energii w ciele wiedzie do ekstazy. Człowiek zaczyna żyć w stanie dodatniego energetycznego pobudzenia, szczęścia, wysokiej wibracji i spełnienia. Ku takiemu swobodnemu przepływowi energii w ciele zmierza Tantra. Pełne przywrócenie obiegu energii oraz pełnia komunikacji z bliźnim jest także celem praktyk taoistycznych. Niejednokrotnie, także na Zachodzie, porównywane to bywa do orgazmu, twierdzi się nawet (Reich), że blokada zdolności do odczuwania permanentnego orgazmu w ciele jest przyczyną wszelkich naszych życiowych kłopotów. Orgazm widziany jest jako coś naturalnego – jako stan pierwotnej niewinności człowieka w Raju. Orgazm jest wezwaniem do świadomego wyboru, dodatnim wstrząsem, który jest nagrodą za to, że wybraliśmy prawdę. O ten właśnie wybór chodzi w Kether.
Autentycznie czy plastikowo
Świadomość jest w istocie zdolnością naszego „ja” do decyzji – istnieć autentycznie, czy jako plastik? Jeśli istniejemy plastikowo, to wzruszamy ramionami mówiąc: „Nic nowego, zwyczajne życie”. To postawa sceptyka, człowieka zaprzątniętego materialnymi sprawami. Obawia się on, że jakiekolwiek głębsze wejrzenie w swoje motywacje mogłoby wytrącić go z ustalonych kolein, pozbawić upragnionych materialnych rezultatów. Człowiek, spanikowany, wymyśla na tym etapie milion pretekstów, żeby nie zaglądać. Po co ma „grzebać się w emocjach”? „Za dużo tego rozwoju, trzeba zejść na ziemię.” I tak dalej. Natomiast człowiek, który istnieje jako autentyk, postanawia z mocą – „chcę poznać swoje „ja”! Jest on gotów teraz na mozolny proces, w którym jego Angst wyłoni się z głębin osobowości i zostanie przetłumaczony. Na co? Oczywiście na jedyną rzecz na jaką przetłumaczony być może; i , ostatecznie, jedyną rzecz jaka naprawdę w nas jest.
Gdy nasze„ja” zajaśnieje, mówimy, że jesteśmy sobą. To cel wart niebezpiecznej wyprawy przez pustkowia nieświadomości. Niestety, w chwili gdy „ja” zasłaniają chmury, nie wiemy, że ono tam jest; nie wierzymy często w sens całej wycieczki. Dlatego dobrze jest doświadczać „ja” jak najczęściej. Wtedy potem pamiętamy, choćby tylko intelektem, że jest po co iść. „Ja” stanowi jedyne miejsce gdzie czujemy się naprawdę dobrze. To jest nasza jedyna prawdziwa treść i sens. Faktem jednak pozostaje, że większość ludzi na Ziemi, przez większą część czasu jaki tu spędzają, nie czuje się wcale dobrze. Z tego wniosek – przez większą część czasu większość ludzi – nie jest sobą. Jesteśmy naszą osobowością, fałszywym „ja”. „Ja” prawdziwe pozostaje w nas pogrzebane.
Każdy, w ramach swojej osobowości, reaguje inaczej. Oczywiście nie może być tak, że każdy ma rację. Każdy filtruje po swojemu, po swojemu rzeczy koloryzuje. To owe przesłony powodują, że nasze poczucie sensu istnienia pozostaje tak mgliste. Dowolna prawda w jaką chwilowo wierzymy, już w następnej chwili, może się zamienić w kłamstwo. Raz jesteśmy na górze i bawimy się świetnie. To znów jesteśmy na dole i chcemy z tym wszystkim skończyć (lub mniej dramatycznie, ale wciąż – w ten deseń). Nigdy nie wiadomo jakiego rodzaju dzień nasza osobowość nam zgotuje.
Świadomość, która jest aktem wiedzy nie może być świadoma wszystkiego na raz. Zmysły, ciało, fizyczność – są tak skonstruowane, że nie da się widzieć wszystkiego, można jedynie część. Wycinkowe widzenie powoduje powstanie nieświadomości (niewiedzy) – czyli czegoś co pozostało nie zauważone. To coś budzi nasz niepokój, wyskakując wciąż znienacka jak filip z konopi. Nie wiemy, co się za chwilę wydarzy i tak powstaje Angst. Czytaj – gniew, wstyd i lęk, bo to są podstawowe składniki Angstu . Gniewamy się, że nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Boimy się, że za chwilę znów wyjdzie na jaw coś, czego nie wiedzieliśmy wcześniej. Wstydzimy się przed innymi, bo przecież ten totalny chaos (a jest to chaos, bez dwóch zdań!) jest naszym osobistym dziełem. Jednym słowem – dom wariatów.
Świadomość jest jednak dlatego świadomością, byśmy mogli taki stan rzeczy sobie uświadomić. Gdy już raz uświadomimy go sobie, możemy zdecydować, że nimi nie jesteśmy. Wybieramy bycie sobą, zamiast bycia osobowością. Świadomość, zastosowana jako narzędzie – tłumaczy te wszystkie koszmarki na prawdę i to prawda odtąd stanowi centralny punkt.
Jam Jest.
Świadomość i terapia
No, oczywiście, łatwo powiedzieć. Aby tam dojść, często musimy przejść łaźnię. Jednym jest łaźnia w nas, drugim łaźnia w relacji ze światem – ale jest to tak naprawdę jedna i ta sama Łaźnia. Ani my, ani inni – nie jesteśmy przyzwyczajeni do szczerego bycia sobą – na co dzień nie jest to zbyt rozpowszechnione. W codziennym świecie dominują osobowości. Ludzie i ich umysły gnają dokądś, przeliczają, wiecznie w odniesieniu do tego co ktoś inny myśli, co ktoś inny powiedział, wiecznie w oparciu o zewnętrzny probierz. Rzadziej się zdarza, że ktoś – choćby na chwilę wyrwie się z tego kołowrotu. „Jestem sobą i tworzę moją rzeczywistość!” Ale to znaczy też – robię rzeczy z punktu widzenia zbiorowości nieoczekiwane. To wywołuje sprzeciw – lęk, gniew i wstyd wrzeszczą w niebogłosy. Krzyczą z całych sił, że jesteśmy źli, nie nadajemy się i że powinniśmy udać się na terapię.
Często idziemy. I jeżeli terapeuta jest dobry, pomoże nam przyjąć cały ten balast, rozluźnić się w niego bez obaw. Powie nam, że wszystko jest super, pobudzi naszą odwagę i wesprze w dalszym nieustraszonym słuchaniu siebie. Zły terapeuta jednak bardzo często uważa, że jesteśmy szaleni. Sam nie przeszedł Łaźni, więc gdy widzi ją w innych – aż rwie się do leczenia. Byłem świadkiem, jak znany i szacowny autorytet warszawskiej terapeutycznej alternatywy ostrzegał ludzi w środku ich ketherycznego kotła przed np. schizofrenią. Sam też nie miałem szczęścia do terapeutów, przeżyłem takiego rodzaju „przestrogi” kilkukrotnie. Dlatego, na miejscu osoby znajdującej się w łaźni – poważnie zastanowiłbym się nad doborem doradcy. Może być tak, że najlepszym doradca jest – w tej sytuacji – nasze własne prawdziwe „Ja”.
Być może nie, lub nie od razu. Znalezienie dojrzałego terapeuty może bardzo zainspirować, popchnąć nas do patrzenia tam, gdzie najbardziej boli – i w konsekwencji do uzdrowienia ran. Taki terapeuta jednak zazwyczaj będzie dość znacznie różnił się od swojego fotelowego odpowiednika. Będzie miał za sobą życie spędzone na rzucaniu wyzwania cieniowi: pełne przygody, niesubordynacji, cierpienia i ekstazy. Sama jego obecność wesprze nasz proces, bo wyczujemy w niej całkowity brak krytyki oraz szczerą sympatię dla nas takich, jakimi jesteśmy. Jedyne do czego terapeuta taki zachęci – to głębsze czucie siebie, swojego ciała, emocji i intuicji. Nie poda żadnych reguł, zaleceń, ponieważ wie, że energii orgazmu życia nie da zawrzeć się w słowie. Nie będzie też odradzał ryzyka jakie wiąże się z uczciwym przyglądaniem się sobie, nie przestrzeże nas przez śmiesznością czy złamaniem społecznych norm. Nie zmartwi go możliwość, że być może w jakimś momencie stracimy pracę, partnera, czy dobre relacje z rodzicami. Swoich zaleceń nie sformułuje w oparciu o logikę, zwyczaje czy system wiedzy. Nie zobowiąże nas do podtrzymywania relacji, lub, co gorsza – stałego przychodzenia na terapię. Wszelkie inspiracje jakie weźmiemy będą pochodzić przede wszystkim z jego intuicji oraz zdolności komunikowania się poza słowami. Zawsze tu i teraz, zawsze z lekkością, zawsze z całkowitym przekonaniem, że już jesteśmy wolni i zdrowi, i zgodą na nasze dalsze wybory.
Tacy przepracowani terapeuci pochodzą z rozmaitych ścieżek. Choć są dużą rzadkością, z reguły dają się odróżnić od pozostałych już na pierwszy rzut oka. Reguła jest prosta – jeśli nie macie pewności, czy to ktoś taki, prawdopodobnie to nie on. Bywa, że odnajdujemy ich w klasycznych szkołach transformacji energii, jak Tantra czy taoizm (Tantra jest też jedną ze ścieżek Buddyzmu, więc z pewnością można ich znaleźć również tam). Na Zachodzie niektórzy z nich są coachami, a jednak szczególnego rodzaju coachami, takimi, którzy własnym fascynującym przykładem mogliby zilustrować wszystko, czego uczą. W Polsce nie słyszałem o takich, u nas coaching to bardziej droga intelektu, swoista jnana-yoga. Nie wykluczam jednak, że i tu gdzieś można natrafić na kogoś rzeczywiście przepracowanego. W Polsce, kraju bądź co bądź dzikim i rdzennym, o wiele większa jest szansa, że przepracowany uzdrowiciel będzie szamanem, wiedźmą, kimś kto posiadł wiedzę pierwotnych kultur. Może być także hatha-yoginem, masażystą, kręgarzem, tancerzem butoh lub praktykującym dowolną ścieżkę pracy z ciałem, przy założeniu, że rzeczywiście skonfrontował się cieniem.
c.d.n.
Krzysztof Wirpsza