Ostatnimi czasy mam okazję przebywać w miejscach, gdzie produkuje się lub przechowuje i przygotowuje do transportu żywność. Obejrzałem proces produkcji butlekowanego mleka od przywiezienia go z farm do załadunku na przyczepę, która jedzie do marketu. Mówię tu o mleczarni, która produkuje nawet 360 tysięcy butelek mleka na dobę. Drugie z miejsc, to ogromny magazyn, wielkości ok. 2/3 londyńskiego lotniska Stansted, gdzie najróżniejsze produkty są zbierane według zamówień i pakowane do wysyłki do sklepów. W obu miejscach uderzyło mnie kilka rzeczy, o których niewiele myśli przeciętny konsument i o których ja sam nie często myślałem wcześniej. Garść spostrzeżeń działających na wyobraźnię sprawiła, że z narastającym przygnębieniem zacząłem myśleć o współczesnym przemyśle żywieniowym i jakości pożywienia, którym odżywiamy nasze ciała.
W postaci szkicu kilku obserwacji poczynionych w tych dwóch miejscach, postaram się pokazać, jakim pożywieniem odżywiamy się dziś, dzięki postępowi i możliwości dostępu do zróżnicowanej żywności, która magicznie każdego dnia jest na wyciągnięcie ręki na sklepowych półkach. Postaram się też skierować wasze myśli ku zrewidowaniu naszej więzi z planetą, która oczywiście bierze udział w produkcji naszego dobrobytu i niestety zwykle na tym cierpi. Otóż…
W „fabryce” mleka, gdzie produkcja dochodzi do 360 tys. butelek białego płynu na dobę, (którego notabene wpływ na nasze zdrowie jest kwestią bardzo dyskusyjną), zużywa się jakieś 25 tysięcy metrów sześciennych wody, kilkanaście megawatów energii elektrycznej miesięcznie i (luźno licząc, ponieważ tej informacji nie jestem w stanie sprawdzić) około 30 ton plastikowych butelek licząc z kapslami, dziennie. Trudno doprawdy oszacować ilość paliwa, jakie zużyją ciężarówki, które wpierw dostarczą nawet 500 tysięcy litrów mleka, a potem obiorą je zapakowane według zamówień i dowiozą do sklepów. Trudno ująć też koszty serwisowania maszyn obsługujących proces produkcji, koszty materiałów zamiennych, ubrań ochronnych dla pracowników itd. W magazynie dystrybucji żywności natomiast, gdzie codziennie przelewa się przez ciągi półek wysokości do 7 metrów, na których układane są w trzech, czterech piętrach palety z kartonami, w których znajdują się najróżniejsze artykuły żywnościowe, miliony funtów. Takich magazynów jest w Wielkiej Brytanii, bo tutaj się znajdują wspomniane magazyny dystrybucji, jest 61 (z oczywistych względów nie wymieniam nazw obu firm, jednak są to potentaci rynku żywności). Tu również liczby opisujące obsługę transportu i przechowywania towarów, ich załadunku i rozładunku, straty powstałe w trakcie pracy i koszty utrzymania setek elektrycznych wózków widłowych oraz podobnej liczby pracowników pracujących w całym magazynie są zapewne przytłaczające. Wszystko to, by dzisiejszy konsument miał do wyboru całą gamę kolorowych, ładnie zapakowanych smakołyków, które staną się częścią jego ciała, wbudowane w komórki, które mają odżywia.
Postęp, a jakość
Jednak, jaka jest jakość tego pożywienia? Zadałem sobie to pytanie, oglądając produkty, z którymi się zetknąłem w obu miejscach. Oczywiście, normy są wyśrubowane, zarówno dla mleka jak i dla pozostałych rzeczy. Stąd też i straty. Niedomknięte butelki, na których nieprawidłowo zwulkanizowana folia spowodowała nieszczelność, czy uszkodzenia samych butelek, przez które mleko cieknie na podłogę znikając w drenażach i przepadając, jako odpad, generują codziennie straty wielkości metrów sześciennych mleka odprowadzanego do oczyszczalni i częściowo do zwykłej kanalizacji. Normy jednak dotyczą tylko „zwykłych”, znanych powszechnie parametrów, jak ilość bakterii w produkcie pakowanym do sprzedaży, kwasowość, zawartość składników odżywczych, trwałość itd. My jednak wiemy, że to wszystko to wynik traktowania pożywienia jak paliwa. Chemicznie się wszystko zgadza w jogurcie, czy szynce w plastrach. Jednak paliwo trafia do silnika, który jest martwy, a szynka i jogurt mają zasilić organizm żywy, o wiele bardziej złożony, niż maszyna.
Już pierwsze słynne zdjęcia, podobne do tego po lewej, wykonane przez małżeństwo Kirlianów w latach 30tych uświadomiło nam, że skład fizyczno-chemiczny to nie wiele więcej, niż szkielet i magazyn energii w materialnej postaci dla organizmów przenoszących żywą energię. Roślinny, czy zwierzęcy pokarm łączy nas pośrednio z naszym podstawowym źródłem energii, które zasila życie na planecie – Słońcem. Energia schwytana przez rośliny, zamknięta w cyklu Krebsa, uchwycona przez elektrony, wbudowana w masę rośliny, trafia po jakimś czasie do naszych ciał. Parafrazując pytanie o jakość żywności, zapytajmy – Ile w naszym jedzeniu jest jeszcze światła? Ile w nim żywej energii?
Nowoczesna SUPER ŻYWNOŚĆ
Na szczęście świadomość tego, że przetworzone jedzenie jest gorsze dla życia, niż produkty świeże, staje się coraz bardziej zauważalna. Na razie jednak przejawia się ona głównie poprzez pojawiające się coraz liczniej firmy produkujące suplementy, super pożywienie, kosmetyki z naturalnych składników, czy po prostu ”zdrową żywność”. Jest to również moda, która napędza popyt na takie produkty. Może się mylę, ale cala ta sytuacja, zaczyna przypominać pewną farsę, w której zamiast odwołać się do najprostszych metod, pozwalamy, by ktoś nam wygodnie podsunął pod nos to, czego potrzebujemy, a my grzecznie zapłacimy za „lepszą jakość” nie brudząc sobie rąk. Wybór oczywiście jest nasz.
Opowiem w tym miejscu krótką historię, dotyczącą jednego roku mojego życia, która ma związek właśnie z jedzeniem. Otóż, byłem wtedy stażystą w Nadleśnictwie. Mieszkałem w miejscu ukrytym w lasach, dwa kilometry od najbliższej osady i 25km od miasta. Miałem w mojej leśniczówce kuchnię na drewno i węgiel (oprócz gazowej). Moja wtedy jeszcze partnerka, marzyła o własnym ogródku. Przekopałem, więc kilka metrów kwadratowych ziemi i posialiśmy wiosną najróżniejsze warzywa i zioła. Z lasu mieliśmy drewno, które nas ogrzewało i pozwalało przygotowywać posiłki. Polubiłem też na nowo drewniane łyżki i jedzenie palcami, o którym w kręgach ezoterycznych również pisze się, że sprawia, iż niejako zasilamy własną energią aurę pożywienia i poprawiamy jego jakość. Oczywiście, nie każdą potrawę da się jeść w ten sposób. Czasem też trafiła się ryba, z pięknych rozlewisk i jezior, które mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Wtedy też wypróbowywaliśmy różne pomysły na jedzenie wprost za natury, jak choćby sałatka z pokrzyw. Wieczorami piekliśmy czasem mięso na ogniu z ogniska przed domem, bo wokół było miejsca pod dostatkiem i tylko jedna rodzina sąsiadów, której nie przeszkadzał dym z ogniska. Oni zawsze żyli blisko przyrody i w lesie. Przyznam, że czasem tęsknię do tego miejsca, szczególnie, kiedy pomyślę o jedzeniu. Ziemniaki gotowane na ogniu z drewna, pieczone w ognisku, ryba wprost z jeziora wędzona na drewnie z lasu zza okna i wszystko, co nam przyszło do głowy przygotowane na „żywym” ogniu. Nasze warzywa i zioła smakowały tak, jak nic innego, co jadłem od tamtej pory, może tylko jedzenie u babci niemal 30lat temu. Nieprzetworzone, wyrosłe bez nawozów i oprysków, wyhodowane z pasją i radością swoimi siłami, dawały nam energię, jakiej nie czuję już dawno odżywiając się tym, co oferują markety i inne sklepy.
Co mówi nauka… o żywych produktach?
Znalazłem stronę internetową pewnego producenta super żywności, który sprzedaje sproszkowane produkty roślinne, posiadające według informacji na stronie „żywą energię”. Produkty reklamowane są nazwiskiem dr. Fritz’a-Alberta Popp’a, naukowca zajmującego się biofizyką, a szczególnie biofotoniką, gałęzią biologii kwantowej zajmującej się interakcjami między fotonami i materią biologiczną, mającą na celu zrozumienie wewnętrznych mechanizmów działania komórek i tkanek w organizmach. Według informacji zamieszczonych na owej stronie, badanie zintegrowanych aktywności „fotony-molekuły” na poziomie molekularnym to prawdopodobnie najlepszy sposób zrozumienia funkcji komórek. W 1974 dr. Popp miał udowodnić istnienie procesów interakcji fotonowo-molekularnej w komórkach, pochodzenie ich bezpośrednio z DNA, a także ich spójności, określanej jako “natury laseropodobnej”. Opracował następnie teorię BIOFOTONOWĄ, w celu wyjaśnienia ich udziału w kontroli procesów biochemicznych, wzrostowych, różnicowania i wzrostu komórek. Producent super pożywienia uważa, że teoria doktora Popp’a oferuje wiele wglądów w procesy życiowe i przedstawia jeden z istotnych elementów przyszłej teorii życia i holistycznych praktyk medycznych bazujących na jego podejściu. (Dla zainteresowanych http://www.phreshproducts.com/alive-raw-green-superfood/).
Oczywiście takich produktów pojawia się coraz więcej. W naszym kraju najbardziej chyba znanymi produktami tego typu są te oferowane przez Herbalife oraz firmę Akuna, producenta Alveo. Podejrzewam, że każdy z nas miał do czynienia z tymi produktami bezpośrednio lub słyszał o nich od członków rodziny. To, czy mają naprawdę pozytywny wpływ na zdrowie, pozostawiam waszej ocenie, ja znam je z dobrej strony. Jednak, to tylko przykłady obrazujące, że w kwestii „żywej energii” jest coś na rzeczy. Produkty poddawane pasteryzacji, tyndalizacji, sterylizacji radiacyjnej, liofilizacji, peklowaniu, konserwacji, wzbogacaniu w witaminy, czy składniki mineralne, mają być zdrowsze, bardziej wartościowe, trwalsze, bo takie są oficjalne standardy i wymagania, co do produktów żywnościowych. Normy te jednak nie ujmują nieuchwytnej wciąż „żywej energii”. Poniższa fotografia obrazuje utratę tej energii podczas samego tylko gotowania.
Oczywiście część opinii zawrze się w definicji podanej np. w Wikipedii pod hasłem fotografia kirlianowska, gdzie pisze się: „Samo zjawisko fizyczne pozwalające na uzyskanie takich obrazów jest potwierdzone naukowo, szczegółowo zbadane i zgodne ze współczesną wiedzą teoretyczną. W kręgach pseudonaukowych (parapsychologów, radiestetów, energoterapeutów, bioterapeutów) postulowane jest, że pozwala ona na zarejestrowanie aury rzekomo odzwierciedlając stan duchowy organizmów żywych. Taka hipoteza nie ma obecnie podstaw naukowych”. Piorunopodobne wyładowania nazywane są w tym artykule Wyładowaniami Koronowymi. Nie jestem pewien, czy to, że są one odzwierciedleniem stanu aury lub, że nim nie są, jest naprawdę istotne. Jest to jakiś rodzaj emanacji żywej tkanki. Wystarczy spojrzeć na powyższą fotografię, by dostrzec związek owej emanacji z kondycją żywności. Gotowany pomidor i brokuł utraciły część swojej energii podczas gotowania, ich barwy wyblakły i pierwszy rzut oka wystarczy, by zdecydować, które z warzyw chętniej schrupalibyśmy na obiad. Wszak natura wyposażyła naszą podświadomość w umiejętność instynktownej oceny, czy pożywienie nadaje się do spożycia, czy nie. Tyle nauka (oczywiście w skrócie), pozostali zaś badacze, wykluczeni z kręgów oficjalnych, mają w tej materii do powiedzenia o wiele więcej. Radiestezja pozwala wybrać lepsze jakościowo produkty i to nie tylko ze względu na ich jakość, ale nawet w odniesieniu do osoby, która ma się nimi żywić. Istnieją też proste czynności, mające poprawić jakość pożywienia na naszym talerzu. Huna, podobnie jak wielkie religie podpowiadają, by modlitwą dziękować za pożywienie, żeby służyło naszemu zdrowiu. Znak krzyża czyniony nad posiłkiem ma przywracać pełną aurę jedzenia, tak, by nam nie szkodziło i odżywiało nasze komórki czystym światłem w nim skumulowanym. Tradycje takie istnieją od tysięcy lat. Czy to, że pojawiają się produkty „żywe” i „super”, to znaki, że ponownie odkrywamy to, czego uczyli prorocy?
c.d.n.
Łukasz „Tauril” Michewicz