Nasz statek nie był szczytem techniki. Był przecież zwykłym transporterem wynoszącym z Ziemi ku Słońcu odpady, który został nieco przebudowany, by móc odbyć dłuższą podróż. Kilkuosobowa załoga ludzi połączonych wizją i przygotowanych na nadchodzące nieuchronnie zmiany, które ziściły się szybciej, niż się spodziewano, nie miała możliwości zorganizować się lepiej. Mieliśmy świadomość, że nasze położenie odznaczało się i tak dużą dozą szczęścia w porównaniu z resztą ponad pięciu miliardów ziemian, którzy pozostali za nami, tam, gdzie najbliższe tygodnie miały rozstrzygnąć o tym, czy Ziemia w jej obecnym kształcie będzie istniała nadal. My postanowiliśmy nie oglądać się za siebie i myśleć jedynie o tym, co nas czeka i co z tym możemy zrobić.
Co zaś było przed nami, nie wiedział chyba tak naprawdę nikt z nas. Wystartowaliśmy cudem z Ziemi, na której już od wielu miesięcy planowano kontrolowaną ewakuację. W tym celu monitorowano wszelki ruch powietrzny i orbitalny, tak by tylko ustalona odgórnie grupa ludzi mogła dostać się na rządowe promy. Miały one transportować „starannie” wybranych obywateli na potężne okręty międzygwiezdne budowane na orbicie i przygotowywane do wielkiej ewakuacji ludzkości. Oczywiście była to grupa „najznamienitszych” przedstawicieli gatunku ludzkiego, a przynajmniej tak nam wszystkim to przedstawiano, ale ja i moi przyjaciele od początku wiedzieliśmy, że to wielka mistyfikacja. Na listę dostawali się przecież ludzie po łokcie uwikłani w rozmaite afery i skandale, rodziny polityków i ludzi potężnych dzięki ich pieniądzom. Dla nas na szczęście czas pieniądza już dawno przeminął. W naszych świadomościach był on narzędziem przemijającego materializmu i między innymi dlatego też, wspólnie postanowiliśmy, że zorganizujemy na własną rękę, potajemnie, naszą prywatną „wyprowadzkę z planety Ziemia”. Tak o tym projekcie żartobliwie mówiliśmy. Może dlatego, że nie chcieliśmy dopuszczać do siebie złych skojarzeń, strachu i stresu związanego przecież z faktem, który miał odmienić nasze życie w sposób nieodwracalny. Może też dlatego, że byliśmy zgraną grupą, której humor zawsze był nieodłącznym elementem i pozwalał utrzymywać atmosferę lekkości myśli i giętkości umysłów. W obliczu nieuniknionego zagrożenia, jakie zbliżało się ku ziemi z każdym dniem, taka postawa zdawała doskonale egzamin, nie pozwalając na powoływanie do życia jakiejkolwiek paniki i zdenerwowania. Dla nas poniekąd była to równie fascynująca, co tragiczna przygoda. Widywana dotąd w marzeniach, okazała się bardziej rzeczywista od naszej przyszłości na ziemi. Większość z nas marzyła o podróżach po wszechświecie, odkrywaniu nieznanych cywilizacji, ale nie dawała chyba tym marzeniom większych szans na spełnienie. Było tak do dnia, w którym jedno z nas dowiedziało się nieoficjalnie, że ziemię czeka zagłada. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, powstało wielkie emocjonalne zamieszanie, atmosfera niepewności i galopujących wyobrażeń, która spowodowała zamęt przyprawiony podnieceniem i nasycony adrenaliną. Ogarnął nas wpierw stan braku jakichkolwiek racjonalnych pomysłów. Cóż mogliśmy zrobić. Tauril, który dowiedział się o katastrofie, był inżynierem w firmie zajmującej się rozwojem technologii napędów energią punktu zero i silników antygrawitacyjnych. On pierwszy podrzucił szalony pomysł rozwiązania…
– Słuchajcie! Nie możemy tak po prostu czekać na nasz koniec. Moglibyśmy żyć dalej przez ten czas, jaki nam został, cieszyć się naszą przyjaźnią i udawać, że nie martwi nas fakt, że za kilka czy kilkanaście miesięcy możemy zniknąć razem z naszą planetą. Możemy pozałatwiać niedokończone sprawy, wykorzystać wszystkie pieniądze, żeby zrobić to, czego nie zdążyliśmy zrobić do tej pory, bawić się, korzystając z pozostałego czasu. Jednak wiecie co? Ja czuję, że chcę żyć, nie myśląc o tym, czego jeszcze mógłbym spróbować w ostatnich dniach życia, ubolewając jednocześnie, że nie zdołałem dokonać wielu rzeczy. Cholera, przecież skoro jesteśmy istotami o wolnej woli, to chyba w jej zakres wlicza się wola walki o życie? A ja chcę żyć! Nieważne jak to zrobię, ale będę żył dalej, cokolwiek się stanie! I wiecie co? Mam pomysł, co zrobić! Ha! Mam pomysł, a wy mi pomożecie go zrealizować, bo wy też musicie żyć dalej! – W przypływie emocji i jakiegoś natchnienia graniczącego z rozpaczą, a na pewno podbudowanego goryczą, Tauril wykrzyknął ostatnie słowa w swojej śmiertelnie poważnej wypowiedzi.Jej moc jednak szybko opadła wraz z pochyloną głową Taurila, która świadczyła o dopadającym go poczuciu beznadziejności. Jego duże, szare oczy lśniły jak zwykle. Przybrawszy jeszcze zapaleńczy blask, wprawiały w zakłopotanie. Z twarzy smukłej i śniadej, na którą opadały jasne włosy sięgające brody, zawsze luźno rozpuszczone lub lekko i niedbale związane, niewiele dało się wyczytać, poza tym, że Tauril na pewno nie jest człowiekiem tchórzliwym. Miał w sobie coś z wojownika. Jego ruchy były szybkie i płynne, zawsze energiczne, jakby stale dbał o najwyższą kondycję, będąc w gotowości do wysiłku i walki. Miał to chyba we krwi, ponieważ, na co dzień nie zajmował się żadnym sportem regularnie. Był jednym z tych szczęśliwców, którzy nie muszą dbać o swój wygląd zbyt wiele, a i tak sprawiają wrażenie atletów. Patrzył chwilę na pozostałych. Spod zasłony włosów przebijał się błysk bystrych oczu, które zawsze ze skupieniem obserwowały wszystkie szczegóły, tak by jak najszybciej wyłapać niewerbalne informacje o sytuacji i ludziach, z którymi miał do czynienia. Nie lubił czekać, zawsze starając się działać od razu, kiedy tylko jakiś konkretny plan pojawiał się w jego głowie. Był naszym napędem do działania, pełnym entuzjazmu uparciuchem, którego szaleństwo miało ten pozytywny wymiar, że udzielało się innym, dając energię i zapał.– Co masz na myśli? Co takiego możemy zrobić? Ta planeta prawdopodobnie przestanie nadawać się do życia albo sama przestanie istnieć? Nie łudź się stary, że nagle cudownie uda nam się uniknąć tego wszystkiego. Dlaczego miałoby się to udać akurat nam? – Zapytał z oburzeniem wyraźnie zdezorientowany i wystraszony Anu.– Skoro na ziemi nie da się żyć, to poszukajmy sobie innego domu! – Szybko i bez zastanowienia odparł Tauril.– Oszalałeś!… jak, gdzie, jak niby to zrobimy, o czym ty gadasz? – odburknął Anu.– Spokojnie, nie jesteśmy bezbronni. Niech ci z Rady Światowej ustalają sobie swoje listy, my i tak się na nich nie znajdziemy. Nikt z nas nie ma w rodzinie polityka ani nie jesteśmy milionerami, a lista, która powstaje zaledwie kilka miesięcy przed spodziewanym dniem ewakuacji nie będzie zbyt długa. Pamiętajcie, że przygotowania do tego wydarzenia trwają dopiero od siedmiu miesięcy. Jak wielu ludzi można zabrać z ziemi na inną planetę, kiedy statki zdolne do lotów międzyplanetarnych powstają dopiero teraz. Przy naszej obecnej technologii mamy w swoim zasięgu, być może, kilkanaście najbliższych gwiazd, które mają prawdopodobnie mniej niż trzynaście planet tej klasy, co Ziemia. Jeden właściwie sposób pozostaje dla nas realny…– Jaki!? – wszyscy krzyknęli jednym głosem.– Musimy stąd odlecieć na własną rękę, inaczej mówiąc, ewakuować się poza Ziemię! – Powiedział Tauril z tryumfem, lecz jednocześnie z poważnie zmarszczonym czołem i niemałym szaleństwem w oczach. Pozostali zamilkli na kilkanaście sekund wpatrzeni w niego jak w obłąkanego proroka. Po pewnym czasie, okazując się świetnym empatą, rzekł, rozładowując skutecznie większość skumulowanego w nas napięcia:– Przecież chyba wszyscy uwielbialiśmy Star Trek, nie myśleliście o takich przygodach poważnie?Na te słowa zareagowaliśmy jeszcze większym zdziwieniem, które jednak po ułamku chwili przeobraziło się w wybuch śmiechu pomieszanego z pewną dawką poczucia beznadziejności.Czyś ty człowieku oszalał! – skomentowała zamieszanie Nide.– Wierzysz, że możemy sobie kupić statek kosmiczny i polecieć do systemu Oriona? – Całkiem poważnie rzucił Arctu, wymieniając pierwszy układ gwiezdny, jaki przyszedł mu do głowy.– Teraz to chyba przesadziłeś fantasto! – Dodała nie mniej serio Alnilam.Padały raz po raz słowa ironii i żartów nie całkiem na miejscu, ale w czasie kilkudziesięciu następnych sekund, podczas których Tauril nie odezwał się ani razu, nasze świadomości już nieco przyzwyczaiły się do tej szalonej myśli. Atmosfera żartu przemieniała się w atmosferę medytacji ukierunkowanej chyba na znalezienie odwagi, by myśleć w ten sam sposób, co Tauril. Jego twarz wraz ze zmianami w naszym zachowaniu zdawała się nabierać coraz więcej powagi i pewności siebie, a oczy błyszczały mu coraz intensywniej. Wreszcie Maya, która była naszą przewodniczką pośród zawiłych ścieżek ludzkich emocji, powiedziała, przerywając wszystkie nasze głupawe uwagi:– Ludzie, nie śmiejcie się, on naprawdę w to wierzy i już tworzy plan, jak to wszystko zrealizować. Ja chyba jestem z Nim!
c.d.n.